Matka, człowiek-dusza, serce klubu. Jan Rutyński

AKTUALNOŚCI

Dziś mija kolejna rocznica, od kiedy nie ma z nami Janka. Trudno uwierzyć, że to już 9 lat… Tym razem zapraszamy w sentymentalną podróż pełną wciąż żywych wspomnień o Janie Rutyńskim.

–  Jak pamiętam Janka? Jako wesołą, uśmiechniętą osobę, która łamie bariery.

–  Nigdy nie kazał mówić do siebie per „prezes”.

–  Był nie tylko kolegą i prezesem, ale wręcz „spowiednikiem”.

–  Zawsze stawał po naszej stronie.

– Miał w sercu jeden cel: PlusLigę, w której pierwszego meczu niestety nie było mu dane doczekać…

Żadnych półśrodków

Z siatkówką związany był od zawsze. W młodości grał z numerem 2 na pozycji atakującego lub środkowego, po tylu latach pamięć bywa zawodna. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że marzy o czymś więcej niż tylko amatorskie rozgrywki. Że chciałby stworzyć w Lubinie klub na miarę PlusLigi, który będzie walczył z najlepszymi. A że nie było dla niego rzeczy niemożliwych, pomysł zaczął wcielać w życie.

– Nasza przyjaźń zaczęła się w pracy – opowiada wieloletni członek Klubu Kibica – Pracowaliśmy razem w zakładzie na jednej brygadzie. To Janek wciągnął mnie w siatkówkę i właśnie dzięki niemu siedzę w niej już 15 lat… Można powiedzieć, że on stworzył Klub Kibica. Z początku zabierał nas na wyjazdy i namawiał, byśmy wspólnie dopingowali drużynę. Dostaliśmy bębny i inne akcesoria kibicowskie, od tego wszystko się zaczęło.

– W 2004 roku urodził mi się syn – mówi drugi kibic ze Stowarzyszenia KK Cuprum Lubin – Janek we wrześniu poprosił mnie, żebym z nim pojechał na ważny mecz wyjazdowy. Broniliśmy się wtedy bodajże przed spadkiem z III ligi. Mówię mu: „Janek, nie mogę… Właśnie urodziło mi się dziecko, nie mogę zostawić żony samej. Jeśli chcesz, masz jej numer telefonu. Jak mnie puści, jadę”. Janek powiedział tylko: „Chciał nie chciał, kibic potrzebny”. I zadzwonił. A ona się zgodziła. Najlepsze jest to, że ten wyjazd ostatecznie był do… Legnicy. Tośmy daleko pojechali! To były właśnie moje początki kibicowania razem z Jankiem.

Pomocna dłoń

Powiedzieć o nim, że był otwartym człowiekiem, to jak nie powiedzieć nic. Na każdy problem próbował znaleźć radę. Chciał dla każdego jak najlepiej. Był dobrym kolegą, przyjacielem, niemal „spowiednikiem”.

– Janek nigdy nie kazał mówić do siebie per „prezes”. Byliśmy z nim po imieniu – mówi Krzysztof Antosik, rozgrywający naszej drużyny w latach 2011-2014 – Nie uważał się za osobę ważniejszą. Umiał rozmawiać o wszystkim. Myślę, że przez tę swoją bezpośredniość jednał sobie ludzi. Każdy się do niego otwierał.

– Pamiętam, jak kiedyś po słabszym meczu próbował mi powiedzieć, żebym nie wątpił ani nigdy się nie poddawał. Brzmi jak banał, ale wtedy z jego ust było naprawdę szczere. Wiedząc, jaką był osobą, takie zdania po prostu do nas trafiały – wspomina Antosik.

­– Bardzo dobrze pamiętam, jak przychodziłem do klubu i szukałem mieszkania do wynajęcia. Janek był pierwszą osobą, która mi pomogła – zaczyna Marcin Oczkowski,  środkowy Miedziowych w latach 2009-2011 – Wcześniej grałem w kilku klubach i bardzo uderzyło mnie jego zaangażowanie w sprawę. Wcale nie musiał pomagać. To była II liga, zupełnie inne warunki. A on podchodził już wtedy bardzo profesjonalnie. Przejął się, dzwonił, ustawiał oglądanie mieszkania, a potem przypominał mi, żeby pójść. Pilotował wszystko, aż znaleźliśmy. Zapamiętam to na zawsze.

– Na niego w klubie mówili „matka”, bo można było do niego przyjść z każdym problemem – mówi kibic z KK – Nikogo nie odesłał z kwitkiem, zawsze porozmawiał i pomógł. Żył klubem, był wizjonerem, sercem Cuprum Lubin. Potrafił załagodzić każdy konflikt. Nie znam człowieka, który powiedziałby o Janku złe słowo.

Miedziowe serce

Choć Jan Rutyński pełnił funkcję prezesa, był jednocześnie największym kibicem Cuprum Lubin. Wszyscy mówią, że stanowił łącznik miedzy zarządem a zespołem. Nie każdy wie, że swego czasu także spikerował na meczach, ale tylko swojej ukochanej drużyny.

– Nie był z zawodu konferansjerem, a wychodziło mu to perfekcyjnie! – ocenia Oczkowski – Widziałem, jak się przygotowuje, ile czasu na to poświęca. Nie robił tego z marszu. Zawsze miał wiele materiałów, o przeciwniku, sytuacji w tabeli… Podchodził do tego bardzo energicznie i emocjonalnie – mówi. Miał w sobie to „coś”, czym zarażał ludzi na trybunach. Raz jako spiker otrzymał nawet… żółtą kartkę!

– Czasem jak nam nie szło na boisku jeszcze na starej „czternastce” w Lubinie, zerkaliśmy na trybuny i wsparcie Janka. Były momenty, że aż robiło nam się głupio i wstyd, że on żyje meczami bardziej niż my. To była najlepsza motywacja na świecie. Zawsze w nas wierzył i nigdy nie spuszczał głowy – mówi Krzysztof Antosik.

– Poświęcił temu klubowi całe życie. Na ostatni mecz jeszcze w czternastce przywieźliśmy go my, bo przez chorobę nie był w stanie przyjść. Na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że zabrało go pogotowie. Był z nami do końca – wspomina Klub Kibica.

– Smutna wiadomość dotarła do nas podczas turnieju. Zamiast nas dobić, napędziła do jeszcze większej walki. Dla niego. – wyznaje Antosik – Myślę, że Janek na pewno mocno wypinałby klatę z dumy, gdyby jeszcze był z nami po awansie do PlusLigi.

Wspomnienia o Janku kończy wypowiedź Marcina Oczkowskiego. – Miał jeden cel: PlusLigę, w której pierwszego meczu niestety nie było mu dane doczekać. Zmarł tuż przed debiutanckim sezonem w ekstraklasie… Ale przynajmniej odchodząc z tego świata wiedział, że uzyskaliśmy awans. Pierwszy mecz z Asseco Resovią Rzeszów obejrzał już z góry.