Z wysokiego punktu widzenia…

AKTUALNOŚCI

Zapraszamy do lektury kolejnego tekstu serii „Z wysokiego punktu widzenia…” przygotowanego specjalnie dla Was przez Marcina Możdżonka.

Rozegraliśmy dwa spotkania z zespołami z najwyższej półki. Pokonaliśmy aktualnych mistrzów Polski 3:2, a zdobywcom drugiego miejsca w ubiegłym sezonie ulegliśmy 2:3. Jak wspominałem we wcześniejszym felietonie, do Rzeszowa jechaliśmy nie tylko po ligowe punkty, ale przede wszystkim po odbudowę własnego morale, które zostało bardzo nadszarpnięte po przegranej w Bielsku-Białej. Tak, jak się spodziewaliśmy, łatwo nie było. Od pierwszego seta Resovia uderzyła w nas najmocniej, jak tylko mogła serwisem i potężnymi atakami. Jednak nie przestraszyliśmy się ich dobrej gry. Przeczekaliśmy nawałnicę i przejęliśmy inicjatywę. Zachowaliśmy duży spokój na boisku, co przełożyło się na dobrą grę i co za tym idzie wynik. Drugi set padł naszym łupem. W trzeciej odsłonie meczu w nasze szeregi wkradło się sporo nerwowości i popełniliśmy mnóstwo niewymuszonych błędów, które kosztowały nas przegraną. Mimo to nie daliśmy się złamać rzeszowianom. Dalej czuliśmy się mocni i pewni siebie, co było widać po naszych boiskowych poczynaniach. Czwarty i piąty set zostały rozegrane pod nasze dyktando i na koniec wybuch euforii po stronie Cuprum był w pełni zasłużony. Wygrana z Mistrzem kraju zdecydowanie poprawiła nasze nastroje i morale:)
W Gdańsku natomiast mecz nie ułożył się tak, jak byśmy tego chcieli. Zaryzykuję stwierdzenie, że mogliśmy osiągnąć lepszy rezultat niż tydzień wcześniej. Niestety na drodze do zwycięstwa stanęło nam kilka czynników. Przeciwnicy grali co prawda poprawnie, ale gdybyśmy nie wypuścili trzeciego seta z rąk przez własną nieodpowiedzialność, wynik tego meczu byłby zgoła inny. W czwartej odsłonie gdańszczanie nabrali wiatru w żagle i tylko dzięki ofiarnej grze z naszej strony do samego końca wydarliśmy im go. Tie break to przeplatanka dobrych i złych akcji po obu stronach siatki. Obie ekipy nie uniknęły również przestojów i serii błędów (przegrywaliśmy już 1:7!). Tak wyglądają mecze może nie obfitujące w najpiękniejsze akcje (chociaż takich też nie brakowało), ale mecze walki. Ostatecznie wygrała drużyna, której dopisało więcej szczęścia w końcówce spotkania.
Po tych pojedynkach ocenię naszą grę jako dobrą z małym „ale”. Niewymuszone i proste błędy popełniamy zbyt często i w dodatku kompletnie nieodpowiedzialnie. Są one niczym zmora, która nas nawiedza w każdym meczu. Musimy z tym walczyć z całych sił, bo gdyby je zredukować choćby w połowie to w ligowej tabeli byśmy byli na pewno parę miejsc wyżej.
Jutro kolejny utytułowany przeciwnik. Tym razem jest to brązowy medalista z poprzedniego sezonu. Łatwo nie będzie, ale nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo;) Trzymajcie kciuki!